wtorek, 24 marca 2020

PRELUDE .... THE REVELS ARE THE THING

Geniusz Fotografii 
Rozdział III : JAKIEŚ DECYDUJĄCE MOMENTY  /MOŻE/ ?


tłum. Maryla Wosik

konsultacja językowa /ang/ - Joanna Hood
konsultacja merytoryczna - Piotr Perczyński



Ze wszystkich powojennych przywołań dotyczących rangi miejsca w fotografii, niewiele miało większy rezonans, czy szersze oddziaływanie, niż książka New York Williama Kleina z 1956 r. Nowy Jork, lub by oddać w pełnym brzmieniu jego beat-generation tytuł Life is Good for You in New York: Trance Witness Revels. Publikacja wpłynęła nie tylko na styl fotografii, ale też istotnie na rozwój fotobooków.


Foto
William Klein /American, b. 1928/
Gun 1, 1955
Gelatin silver print
From New York 1956

THE REVELS ARE THE THING


New York, nawet w większym stopniu niż The Americans Roberta Franka, może być postrzegany, jako typowy przykład beat fotobooka, a, jak wielu komentatorów to podkreśla, to pierwsza książka w stylu "pop". Wywarła przemożny wpływ zwłaszcza w Europie, generując mnóstwo imitującego spojrzenia na wiele miast, również w Japonii, inspirując z gruba ciosane, ale dynamiczne fotobooki fotografów Provoke. A w USA wyraźnie zainspirowała do ukazania się bazowej książki z rozwijającego się ruchu pop-artAndy Warhol’s Index /Book/ z 1967 r.

Dynamika Kleina, styl fotografii "w twarz" także definiuje podejście w manierze strumienia świadomości, w takim samym stopniu odróżniającym prace Franka. Jak wiadomo, był to styl zapożyczony przez takich Europejczyków jak Ed van der Elsken i Johan van der Keuken, odznaczają się lekceważeniem technicznych subtelności, lekceważenie w rzeczywistości prawie wszystkiego z wyjątkiem energii własnych zdjęć, zachęciło to japońskich fotografów jak Daido Moriyama do doprowadzenia fotografii do ekstremów, których nawet Klein nie ośmielił się stosować.

William Klein był z urodzenia nowojorczykiem, młodym abstrakcyjnym ekspresjonistycznym malarzem, który wyruszył do Europy, najpierw do Mediolanu, potem do Paryża. Rozpoczął uprawianie fotografii, jak to określił, od "abstrakcyjno-ekspresjonistycznych zdjęć", nieco później wrócił do Nowego Jorku w 1954 r. ze swoją żoną, modelką. Ona zajmowała się modelingiem, a on fotografował modę dla Vogue'a pod kierunkiem i mentorską opieką dyrektora artystycznego magazynu Alexandra Liebermana.

Zachęcony przez Liebermana, Klein "strzelał" również zdjęcia na ulicach miasta, na filmach dostarczonych  w dużych ilościach przez Vogue. Jak często się zdarzało z powracającymi krajanami, zobaczył rodzinne miasto "świeżym" okiem, podekscytowany tym, fotografował w surowym, agresywnym, całkowicie nieskrępowanym stylu, "strzelając" szybko, często z biodra i ponad wszystkim, robiąc gwałtowne zbliżenia swoim modelom. Ekscytacja zawarta w zdjęciach była manifestem. Jak o nich powiedział:

Zwykłem patrzeć na moje stykówki, a moje serce zaczynało bić szybciej, no wiesz, by zobaczyć szybciej czy uchwyciłem to, co zamierzałem uchwycić. Czasami, fotografowałem bez celu, po prostu, by zobaczyć co się wydarzy. Ruszałem w tłum - bang, bang. Podobała mi się idea szczęśliwego trafu i korzystania z szansy. Innym razem, obramowywałem kompozycję, którą dostrzegłem i zasadzałem się gdzieś, polując na wypadki, które mogłyby się zdarzyć.


Jak wypowiedź Kleina wskazuje, jego styl był doświadczeniem "bycia" na ulicy, konfrontowania się z tematem i naciskania migawki. On nie zasadzał się na swoje obiekty w stylu Cartier-Bressona. Z pewnością robił szczere, obiektywne zdjęcia, ale New York jest w takiej samej mierze poświęcony osobistej interakcji z miastem, jak z też ludźmi.

W rezultacie był to konfrontacyjny obraz Nowego Jorku, ale taki, który rozbrzmiewa energią, i taki, który rejestruje perfekcyjnie agresję i alienację samego miasta. Jak Alexander Lieberman zauważył pierwszy raz widząc jego prace:


Te zdjęcia miały w sobie gwałtowność, jakiej nigdy nie doświadczyłem w pracach innych artystów. Odbitki były chropawe i bezkompromisowe, a Klein w jakiś sposób sprawiał, że każdy dzień nawiązywał do tej estetyki. Mocny, graficzny aspekt ulicy interesował mnie bardzo. Był to cudowny, obrazoburczy talent, chwytający to co zobaczył.

Jakkolwiek inni sądzili, że były one zbyt agresywne. Klein oświadczył kiedyś, że większość ludzi w Nowym Jorku, którym pokazywał te zdjęcia reagowała podobnie.


To nie jest Nowy Jork – za szpetny, zbyt ziarnisty, cierpiący, nazbyt jednostronny. To nie jest fotografia – to jest gówno.

W czasie, gdy Klein fotografował w Nowym Jorku, Robert Frank przygotowywał się do trasy po USA, która w rezultacie zaowocowała jego egzystencjalną podróżą drogi – fotobook The Americans. Pouczające jest porównanie dokonań tych dwóch artystów. Frank reprezentował nieco cierpkie spojrzenie na świat, Klein coś ponadto. Oczywiście Nowy Jork Kleina jest w małym stopniu turystyczny. Jest obrazem twardym i bardziej niż trochę wyalienowanym. On fotografuje z pewnym stopniem znudzonego cynizmu, ale wcale nie wykazuje mizantropijnego pesymizmu Franka.

Różnice tkwią w osobowościach. Obaj dają nam niezatarty obraz Ameryki lat 50., przykre prawdy z czasów optymizmu. Był to schizofreniczny okres w historii kraju, wiele osób nigdy nie miało się tak dobrze, ale ci spoza głównego podmiejskiego nurtu, czuli wzrastający sens rebelii i alienacji. Zarówno wizje Franka i Kleina mogą być określone jako podszyte żółcią, a osobiste skłonności do przewagi aspektu dokumentalnego ich prac, oraz wszelkich publicznych znaczeń, są w dużej mierze podporządkowane ich prywatnym i psychicznym predyspozycjom. Dlatego też wyobraźnia Kleina emanuje kruchą wesołością, podczas gdy prace Franka wyłaniają się z mroku. The Americans, by powtórzyć pamiętne słowa Jacka Kerouaca, była „smutnym poematem wyssanym z Ameryki”. Książka obfituje w obrazy i symbole śmierci – musimy uznać, że śmierć jest w ich sercu – natomiast z powodu przemocy, cynizmu i agresji, NewYork  Kleina jest wypełniony energią i życiem.

Nade wszystko, praca Kleina jest o procesie. Po pierwsze, dotyczy procesu robienia fotografii w locie, a potem o procesie łączenia tych fotografii w książkę. Od początku Klein zamierzał wykorzystać fotografie Nowego Jorku w książce i fakt, że pracował dla Vogue’a miał swoją zaletę. Gazeta miała w posiadaniu najnowszy typ maszyny, była tak duża, że jak przypomina Klein, zajmowała większą część pokoju. Dzięki tej maszynie mógł robić kopie swoich odbitek, w różnych formatach, a potem ciąć je, sklejać razem, by stworzyć inny układ strony, ostatecznie włączając swoje preferowane fragmenty w makietę książki. Dzieje się tak, ponieważ Klein był odpowiedzialny za fotografię, układ, typografię i wzornictwo w New York, tak, że książka ma większy zakres, jako koncept niż The Americans. Wszystkie cztery elementy połączone, nie po to by stworzyć fotograficzną deklarację, ale deklarację książki samej w sobie.

New York tyczy także energii w kolektywnym sensie. Klein robił poszczególne fotografie  przepełnione energią, ale spotęgował ją posługując się strukturą książki, upychając zdjęcia jedno za drugim z maniakalną szybkością. To dlatego dają wrażenie kalejdoskopowej impresji miasta i to uczyniło tę książkę tak bardzo świeżą. Mógł śledzić około kilkunastu lub więcej zdjęć na stronie, ścieśnionych razem w jednej fotografii, jako podwójną rozkładówkę wykorzystując styl, który zawdzięczał zarówno filmowi jak i fotografii. New York  jest jednym z najlepszych przykładów układu książki i projektu, liczącego się w równej mierze jako pojedyncze fotografie, piękne same w sobie. Nawet The Americans układa w sposób zachowawczy, pojedyncze zdjęcia do każdego podwójnego układu stron.
Klein wrócił do Paryża ze swoją makietą, i dzięki pomocy francuskiego awangardowego artysty i reżysera Chrisa Markera książka została opublikowana przez Editions du Seuil. O ironio, zarówno New York i The Americans zostały najpierw wydane w Paryżu, natomiast tylko książka Franka ukazała się później w Stanach. Niemniej jednak, arcydzieło Kleina w końcu okazało się w takim samym stopniu inspirujące, jak Franka, aczkolwiek w sposób mniej oficjalny. Natomiast dawniej w podręcznikach historii fotografii panowała tendencja do nagłaśniania dokonań Franka, kosztem Kleina, ktokolwiek, cokolwiek wie o historii fotografii dzisiaj, powinien przyznać, że obaj są jednakowo ważni, jako fotografowie i jako twórcy książek. W istocie, Max Kozloff sugeruje, że jest niemożliwe rozpatrywanie The Americans bez uwzględnienia New York, i vice versa.

Frank jednak i Klein wnieśli do dekady poczucie niedoli, które, w retrospektywie syntetyzuje to dla nas. Wnosi do ich prac uciążliwą świadomość nierówności, przeciwko której walczyli ludzie, mroczny nastrój i poczucie porażki, która obniżała emocjonalne horyzonty. Było to tym bardziej uderzające z powodu ogólnej zamożności tego okresu, trwającego krótko przed początkiem głównego wysiłku Franka i Kleina, w wielkim boomie 1955 r. Ci transplantowani fotografowie znaleźli żywe i wizualne metafory dla oddania mroków czasu zimnej wojny i martwoty rzeczy w nim. Dla tych, którzy pamiętają ten czas, te fotograficzne odniesienia mają głęboki rezonans, dla tych którzy przyszli później, The Americans i NewYork są zdumiewającym przewodnikiem.





Foto
William Klein /American, b. 1928/
Fifth Avenue, Graceline, New York, 1955
Gelatin silver print
From New York 1956


                                                         poprzedni        następny post

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz