Geniusz Fotografii
Rozdział III : JAKIEŚ DECYDUJĄCE MOMENTY /MOŻE/ ?
tłum. Maryla Wosik
konsultacja językowa /ang/ - Joanna Hood
konsultacja merytoryczna - Piotr Perczyński
STATUS I KONTROLA
Pięć lat
przed publikacją The Decisive Moment, w 1947 r., Cartier-Bresson dostał
wyróżnienie w postaci retrospektywy w MoMa w Nowym Jorku. Rozeszła się pogłoska,
że został zabity na wojnie, więc personel muzeum był zachwycony faktem, kiedy
okazało się, iż żyje i może przyjechać do Nowego Jorku, by samodzielnie
przygotować wystawę. Podczas pobytu tam, spotkał się na lunchu w restauracji w penthausie
MoMa z dwoma przyjaciółmi z przedwojennych paryskich czasów, Robertem Capą i Davidem
Seymourem /znanym jako Chim/, oraz amerykańskim kolegą, Billy Vandivertem.
Poza przyjemnością
spożywania nieracjonowanego posiłku, rozmowa dotyczyła przyszłości powojennego
rynku fotografii. Po konflikcie, zagadnienie kontroli, samostanowienia, stało
się imperatywem dla fotografów. Znosili cenzurę podczas wojny, ale to było
tylko częścią szerszego zagadnienia. Wielu wyczuło to, że po postępującym
nieuchronnym okresie rekonstrukcji, dla fotografii reportażowej otworzą się nowe
obszary eksploracji.
Przez
pewien czas przed tym lanczem, w czwórkę dyskutowali ideę Capy założenia przez współpracujących
fotografów instytucji, w której członkowie mogliby zachować własność swoich
zdjęć, prawa autorskie, inaczej niż w sytuacjach, gdy to magazyn, zleca
historie, tematy /normalna praktyka w tamtych czasach/. Gdyby członkowie byli
właścicielami praw autorskich, tak uważała ta czwórka, mogli by wtedy generować
multiplikację reprodukcji i pobierać opłaty za zdjęcia użyte do ilustrowania
fotoesejów i pojedynczych zdjęć, pozyskując dochód, który będzie mógł wracać do
nich z powrotem, finansować nowe projekty, które potem także będą mogły być
sprzedawane. Porozumienie zostało zawarte podczas lanczu i /jak głosi legenda/,
Capa, będący miłośnikiem dostatniego życia, zasugerował nazwę MAGNUM, która
była nazwą gatunku jego ulubionego alkoholu.
W
założeniu Magnum nie chodziło tylko o względy ekonomiczne fotografowania
dla ilustrowanej prasy. Chodziło tu również o status fotografa i rosnący
standard fotografii reportażowej. Pięciu założycieli Magnum /piątym był
George Rodger, nieobecny na tym słynnym lunchu/ nie troszczyło się wyłącznie o
uzyskanie stopnia kontroli i finansowej niezależności w pracy. Byli także
świadomi, że istniało wiele tematów do fotografowania i wiele potencjalnie
interesujących historii, które czekają na opowiedzenie. Europa była w trakcie
powojennej odbudowy, wiele kolonialnych krajów, jak Indie, domagało się
niepodległości, a państwo Izrael było w trudnym procesie rodzącej się
państwowości. Ten ostatni temat szczególnie interesował Capę i Seymoura, obaj
byli pochodzenia żydowskiego.
Bill Vandivert
wkrótce wycofał się i pozostali założyciele Magnum – Cartier-Bresson,
Seymour, Capa i Rodger - zdecydowali podzielić świat pomiędzy siebie, w sensie realizacji
zadań fotograficznego reportażu. Cartier-Bresson wybrał Daleki Wschód, Seymour
Europę i Środkowy Wschód, Capa podróżował, uprawiając wszędzie, gdzie był, gatunek
fotografii reportażowej, a Rodger zszokowany jeszcze doświadczeniem z Belsen,
wyjechał do Afryki "by być tam, gdzie świat był czysty".
Decydujące
momenty Cartier-Bressona zdefiniowały estetykę powojennego fotoreportażu -
tułający się reporter z małym aparatem chwytający te drobne magiczne momenty,
które tłumaczą człowieka - człowiekowi. A Magnum jako instytucja z powołania zdefiniowała etykę
wypowiedzi reporterskiej i precyzyjnie określiła jej wyzwania oraz zakres
działań.
Foto
Philip Joner Griffiths /Welsh, b. 1936/
Boy with Dead Sister, Sajgon 1968
Gelatin silver print
|
Mamy
do czynienia, ogólnie rzecz biorąc, z dwoma rodzajami podejścia do
fotoreportażu. Jedno, które próbuje zachować dystans, chłodny obiektywizm oraz
podejście, które wynika z postawy zaangażowania i jest dosadne politycznie. W
swojej książce Vietnam inc. z 1971r. Philip Jones Griffiths zastosował
to drugie. Wierzył, że zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w Wietnamie było złem
i podjął się udowodnienia tego.
Nie znaczy to, że Jones Griffiths zapomniał o swoich zobowiązaniach, jako reporter, każda fotografia pokazuje, co pokazuje – tutaj, martwe dziecko na tyle ciężarówki. Ale ta pojedyncza fotografia, choć mocna i wywołująca sprzeciw wobec wojennego horroru – nic nam nie mówi – z wyjątkiem tego, że dziecko zostało dotknięte przez ten horror. Dla wielu fotografów to wystarcza, ale Jones Griffiths uczynił z fotografii cel, którym było budowanie elementów większej struktury.
Nie znaczy to, że Jones Griffiths zapomniał o swoich zobowiązaniach, jako reporter, każda fotografia pokazuje, co pokazuje – tutaj, martwe dziecko na tyle ciężarówki. Ale ta pojedyncza fotografia, choć mocna i wywołująca sprzeciw wobec wojennego horroru – nic nam nie mówi – z wyjątkiem tego, że dziecko zostało dotknięte przez ten horror. Dla wielu fotografów to wystarcza, ale Jones Griffiths uczynił z fotografii cel, którym było budowanie elementów większej struktury.
Uznając,
że znaczenie pojedynczej fotografii może być wysoce dwuznaczne, użył formy
fotobooka, by konstruować zarówno narrację jak i tezę, łącząc sekwencje zdjęć i
tekst w celu przedstawienia treści adresowanych do oglądającego. Rezultatem był
najlepszy fotobook, jaki powstał i dotyczył wietnamskiej wojny, wzór
demonstrujący, jak argumentować w sprawie, używając fotografii dokumentalnej.
Wojna
wietnamska była z natury wojną kolonialną, argumentuje autor, brutalnie
miażdżącą wolność w imię „wolności”. Dla USA stała się katastrofą,
ponieważ politycy w Waszyngtonie mieli niewielkie zrozumienie kraju, w którym
podjęli interwencję.
Amerykańskie nieścisłości made in Wietnam zostały przyćmione przez, i wynikały z szaleństwa pierwotnego spojrzenia, otóż uznano interwencję za możliwą do przyjęcia przez społeczeństwo takie, jak amerykańskie.
Kiedy Nguyen Ngoc Loan,
sajgoński szef policji, przyłożył rewolwer do głowy zaskoczonego partyzanta, Eddie
Adams na wszelki wypadek podniósł kamerę do oczu. Policjant wystrzelił, a Adams
instynktownie nacisnął spust migawki, tworząc tym samym fotograficzną ikonę
wietnamskiej wojny, i zdjęcie, które podsyciło antywojenne sentymenty w USA.
Foto
Eddie Adams /American, 1933-2004/
Execution of a Suspected Vietcong, Sajgon 1968
Gelatin silver print
|
To
zdjęcie rodzi wiele pytań dotyczących fotografii neewsa i jej etyki. Po
pierwsze, czy ten mężczyzna został zabity, ponieważ wokół obecni byli
przedstawiciele newsmediów? Nie ma jasnej, kategorycznej odpowiedzi na to
pytanie, ale nie był to pierwszy czy ostatni raz, kiedy prasa sprowokowała
wydarzenia. O ile więcej zbrodni zostało popełnionych poza kamerą? Dla
równowagi, obecność niezależnych świadków przy takich wydarzeniach jest lepsza,
niż ich nieobecność.
Po
drugie, jakkolwiek to zdjęcie byłoby perfekcyjnym przykładem fotografii
decydującego momentu, jakkolwiek byłoby atrakcyjne
jako obraz, co stanowi istotną różnicę, to zdjęcie w niewielkim stopniu jest
przystawalne z aktualnym wydarzeniem. I to jest jeden z jej cudów. Jest zarówno
porażająco dokładnym raportem z tego, co się wydarzyło, ale też totalnie
zniekształconym.
Fotografia
Adamsa utrwala ułamek sekundy i monumentalizuje go, przekształcając natychmiast
w ikoniczny moment wielkiej wagi. Ale to poruszające zdjęcie utrwalające
wydarzenie, które jest wyraźnie szokujące, wyraża coś jeszcze. Film szokuje,
ponieważ wykonanie egzekucji było czystym przypadkiem - życie ludzkie zostało
zgaszone prawie bezmyślnie. To nie był ikoniczny moment. Broń została
przyłożona do głowy, a spust został zwolniony prawie w momencie naciśnięcia
przez Adamsa migawki aparatu.
Cały
ten epizod jest wzorcowy - jako demonstracja mocy fotografii, jako
usprawiedliwienie dla uczciwego reportażu i jako dosadny przykład różnic
pomiędzy mediami. To nam także przypomina o bestialstwie człowieka wobec
bliźnich.
Foto
Don McCullin /English, b. 1935/
Us Marines Evacuating Wounded Buddy, Hue 1968
Gelatin silver print
|
Bez
krytykowania jego zdolności do stworzenia fotograficznego eseju, uzasadnione
wydaje się powiedzieć, że mocną stroną McCullina jako wojennego fotografa było
robienie niezapomnianych oryginalnych zdjęć. We wszystkich relacjonowanych
przez niego konfliktach między latami 60. a 80. - Cypr, Biafra, Wietnam,
Kambodża, Palestyna - był odpowiedzialny za zrobienie kilku najbardziej ikonicznych
fitografii.
Prawdą
jest, że był autorem wielu najbardziej i natychmiast rozpoznawalnych wojennych
fotografii późnych lat 50. Ten, kto nigdy nie był w sytuacji bojowej może mieć mgliste
pojęcie o cechach wymaganych od fotografa, takiego jak McCullin. Odwaga
świadomie branego na siebie ryzyka, by przemieszczać się w niebezpieczne rejony
i dyscyplina, by na zimno fotografować najlepiej jak tylko się potrafi, w
sytuacjach, gdy nerwy są napięte do granic wytrzymałości, są w równej mierze
niezwykłe. Fotograf, który potrafi tworzyć elegancko skomponowane /jeśli jest
to właściwe słowo/ fotografie w takich warunkach, jest kimś niezwykłym i
rzadkim, a McCullin był konsekwentnie na szczycie tego szczególnego rankingu
podczas całej jego godnej szacunku kariery wojennego fotografa.
To
skomplikowane i graficzne zdjęcie - godne Goyi - pochodzi z jednej z
wietnamskich kluczowych bitew. Wojna miała w istocie charakter partyzancki,
wojna potyczek, ale na początku 1968 r. siły armii północno-wietnamskiej
rozpoczęły ofensywę Tet Offensive. Jednym ze strategicznych celów, w
ogólnokrajowej serii ataków, było trzecie pod względem wielkości w Południowym
Wietnamie miasto Hue, które zdobyli i utrzymywali przez 25 dni. Zdjęcie McCullina
marines zabierających rannego kolegę, zostało zrobione podczas ostrych walk o
odzyskanie miasta, kiedy amerykańscy marines i żołnierze Południa toczyli
uliczne bitwy z siłami komunistów. Gdy miasto zostało odbite, odkryto, że ok.
3000 jego mieszkańców zostało zamordowanych w jednym z wojennych bestialskich
aktów przemocy.
Foto
Geert van Kesteren /Dutch, b. 1966/
Now They Do the Elephant Walk, Tikrit, Iraq 2003
Chromogenic /Type C/ colour print
From Why Mister Why? 2004
|
Podczas
wojny wietnamskiej, zostały wydane dwie książki przez dwóch fotografów - Davida
Douglasa Duncana i Philipa Jonesa Griffitha, krytykujące interwencję USA w
państwie, którego kultury administracja amerykańska nie rozumiała,. Dzisiaj
retoryka obydwu fotografii i tekst w książce Geerta van Kesterena poświęconej
Irakowi, Why Mister Why? są niesamowicie podobne do retoryki tamtych
wcześniejszych publikacji.
Van
Kesteren, duński fotoreporter, został włączony do wojsk USA, a pracował dla Newsweeka.
Znalazł się w Iraku w 2003 r. z otwartym umysłem, a to, co zobaczył na miejscu,
zmusiło go do wydania książki z tytułowym pytaniem "Why, Mister, Why?",
które najwyraźniej było tym, jakie wiele irakijskich dzieci zadawało wojskom
amerykańskim.
Oczywiście
książka rodzi pytania nie tylko o politykę USA, jej praw i zła, ale o status neews fotografii samej w sobie. Van
Kesteren zadbał o to, by być jak tylko
to możliwe bezstronnym - pokazuje ekshumowane ofiary Saddama, na przykład - ale
jego historia jest w głównej mierze o wyzutym z nadziei zderzeniu kulturowym.
A
jednak nawet tu musimy być ostrożni. Wojna jest brudnym biznesem, a jakikolwiek fotograf przydzielony do wojska,
będzie świadkiem tej brutalności. To zdjęcie pokazuje szereg związanych, z
zasłoniętymi oczami Irakijczyków. Jest łatwy i oczywisty do odczytania na tym
pojedynczym zdjęciu, akt znęcania się nad człowiekiem. Ale nie znamy
okoliczności, aczkolwiek van Kesteren
wzmacnia wymowę tej sytuacji poprzez inne zdjęcia. Nie znamy jeszcze wszystkich
faktów, chociaż we wstępie do książki
senior wydawca Neesweeka Michael Hirsh pisze: amerykańska moc
pochodzi od ostatecznie akceptowalnego egzekwowania nieskrępowanego i
arbitralnego użycia siły.
Jedno
jest jasne. By być jak najbliżej prawdy,
potrzebujemy odpowiedzialnych świadków jak Geert van Kesteren, i książek jak Why Mister Why, które
próbują dać nam wiarygodny obraz tego piekielnego chaosu.
poprzedni następny post
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz